Inflacja, poziom cen i ich skutki gospodarcze

wpis w: Bez kategorii | 0

Jak się okazało, dezinflacja to najpopularniejsze słowo rozpoczętego niedawno roku. Tak przynajmniej twierdzą ekonomiści. W przestrzeni publicznej termin ten powoduje sporo zmieszania i niekiedy jest błędnie interpretowany. Ponadto przy okazji pojawiają się jeszcze inne określenia jak inflacja, deflacja, spadek cen, wzrost cen, spadek wzrostu cen… Można pewnie byłoby wymieniać jeszcze długo, a wynika to w dużej mierze najpewniej z niewystarczającego zrozumienia tematu.

Nad wszystkimi tymi stwierdzeniami stoi jeszcze jeden zwrot – poziom cen. W dłuższym terminie to właśnie poziom cen jest zdecydowanie najistotniejszy, gdyż jego zmiana niesie za sobą szereg ważnych implikacji makroekonomicznych. Te z kolei mają znaczący wpływ na kształtowanie się poziomu życia obywateli. W dalszej części tekstu pokazuję na przykładach do czego doprowadzić może nadmierny wzrost cen. Najpierw jednak trzeba dobrze zrozumieć ww. terminy.

Czym jest poziom cen i jak powstaje?

Bez zbędnego owijania w bawełnę zacznijmy od tego czym jest poziom cen, gdyż reszta określeń to w zasadzie pochodna jego zmian. Mianowicie, poziomem cen nazywamy średnią cen dóbr i usług wytwarzanych w danej gospodarce. W Polsce średni poziom cen dóbr i usług liczy GUS i odzwierciedla to w tzw. koszyku inflacyjnym. Ten składa się z szeregu dóbr i usług, które z kolei mają przypisane wagi. Te zaś wynikają z ilości konsumpcji danego towaru czy usługi. Jeśli więc czegoś kupujemy (średnio gospodarstwo domowe) częściej, wówczas waga tej części koszyka będzie wyższa. Suma iloczynów cen i wag tworzy średni poziom cen, który jest punktem startowym do dalszych rozważań.

Rozważmy powyższy przypadek na uproszczonym przykładzie. Załóżmy, że w gospodarce produkowane są tylko 3 rodzaje dóbr (nie ma usług): chleb, książki i buty. Chleb jest kupowany zdecydowanie najczęściej, więc jego udział w koszyku inflacyjnym wynosi 70% (cena 3,5 zł). Buty kupowane są znacznie rzadziej, więc ich waga wynosi 20% (cena 160 zł), zaś najrzadziej nabywane są książki, stąd ich waga 10% (cena 30 zł). Suma iloczynów ww. liczb wynosi 37,45 zł. Załóżmy teraz, że z jakiegoś powodu chleb drożeje do 4 zł, buty do 180 zł, a książki do 35 zł. Przy niezmienionych wagach suma iloczynów wzrasta do 42,3 zł. Co z tego wynika?

Zmiany poziomu cen, czyli co jest czym

W powyższym przykładzie obliczyliśmy dwa poziomy cen. Procentowa różnica między nimi wynosi 13%. Możemy więc powiedzieć, że inflacja w tej hipotetycznej gospodarce wyniosła 13% na przestrzeni dwóch analizowanych okresów. Innymi słowy, inflacją nazywamy właśnie wzrost poziomu cen (wzrost cen). 

Załóżmy, że w kolejnym okresie ceny chleba, butów i książki wzrosły odpowiednio do 5 zł, 220 zł i 45 zł. Przy niezmienionych wagach oznacza to, że suma iloczynów (średni poziom cen w gospodarce) wynosi teraz 52 zł. W porównaniu z 42,3 zł oznacza to inflację równą 22,9%. Zauważmy, że różnica między drugim a pierwszym okresem wyniosła 13%. Możemy więc powiedzieć, że między trzecim a drugim okresem mamy do czynienia z przyspieszeniem inflacji – ceny rosną szybciej.

Czym jest pieniądz? Jakie są jego rodzaje?

W kolejnym okresie ceny analizowanych dóbr wzrastają odpowiednio do 5,1 zł, 225 zł i 47 zł. Przy takiej konfiguracji poziom cen rośnie nam z 52 zł do 53,27 zł. Oznacza to inflację między tymi okresami wynoszącą 2,4%. W porównaniu do 22,9% oznacza to istotny spadek. W tym kontekście możemy mówić o dezinflacji – ceny rosną wolniej. Alternatywnie można powiedzieć, że inflacja spadła. Należy jednak zauważyć, że pomimo niższej inflacji poziom cen kontynuował wzrost, choć w wolniejszym tempie.

Nadchodzi kolejny okres, w którym ceny dóbr kształtują się następująco: 5 zł, 218 zł oraz 44 zł. Nowy poziom cen kształtuje się nam na poziomie 51,5 zł. To oznacza, że w porównaniu do poprzedniego okresu inflacja wyniosła -3,3%. W tym przypadku inflacja stała się ujemna, co w praktyce oznacza deflację – spadek poziomu cen (spadek cen). Należy zauważyć, że dopiero deflacja spowodowała spadek poziomu cen (choć ten jest znacznie wyższy niż w okresie startowym), który – jak pisałem na samym wstępie – jest najważniejszy w dłuższym terminie.

Teoria a praktyka, czyli inflacja inflacji nie jest równa

W poprzedniej części wytłumaczyłem jaka jest różnica między najczęściej używanymi określeniami (takimi, z jakimi spotkać się można najczęściej w mediach). Jak można sobie jednak wyobrazić, praktyka jest znacznie bardziej skomplikowana. W realnej gospodarce mamy do czynienia z ogromną ilością dóbr i usług, które dodatkowo zmieniają się w czasie, ubywają, przybywają itp. W tym tekście nie będę rozwodził się na tymi aspektami, a skupię się na sposobie raportowania przez GUS danych o inflacji, które pojawiają się każdego miesiąca.

Poziom cen w porównaniu z inflacją, źródło: InsiderFX Research

Poza rozbiciem na poszczególne kategorie koszyka inflacyjnego (rodzaje dóbr i usług), znajdziemy wskaźnik inflacji w porównaniu z poprzednim miesiącem oraz z tym samym miesiącem poprzedniego roku. Innymi słowy, GUS co miesiąc raportuje jak zmienił się poziom cen w polskiej gospodarce w porównaniu do dwóch okresów. Zamiast podawania jednak procentów, GUS pokazuje dane w formie indeksów. Dla przykładu: 116,8 oznacza, że inflacja w analizowanym okresie wyniosła 16,8% [(116,8 – 100)/100]. GUS nie podaje jednak poziomu cen wyrażonego w złotówkach, ale także w formie indeksu. W tym przypadku tworzy się punkt odniesienia, która ustalony jest na roku 1998. Oznacza to, że średni poziom cen dóbr i usług z tego roku równy jest wartości 100. Poziom cen na koniec grudnia 2022 równy 235,2 oznacza, że w porównaniu z 1998 poziom cen na koniec ubiegłego roku wzrósł o 1,35 razy.

W celu jeszcze lepszego zrozumienia tematu, spójrzmy jeszcze na zestawienie poziomu cen, inflacji w ujęciu miesięcznym (m/m) oraz rocznym (r/r). Każdy kolor odzwierciedla jeden rok z przyjętą miesięczną inflacją. Jak widać, aż do koloru szarego inflacja rośnie. Adekwatnie rośnie także poziom cen. W okresie żółtym miesięczna inflacja spada do 1%, co koresponduje także ze spadkiem inflacji rocznej – dezinflacja. W okresie czerwonym dezinflacja jest kontynuowana, niemniej poziom cen cały czas rośnie (choć w wolniejszym tempie). Wreszcie nadchodzi okres zielony, gdzie inflacja miesięczna równa jest 0%. Poziom cen przestaje rosnąć, ale jeszcze przez jakiś czas inflacja roczna pozostaje dodatnia. Wynika to z tego, że porównujemy się tutaj z okresem z niższym poziomem cen (efekt opóźnienia). Dlatego też patrząc jedynie na roczną inflację (najbardziej popularną medialnie) otrzymujemy opóźniony obraz zmian poziomu cen. W ostatnim różowym okresie następuje deflacja 0,5%. Dopiero wówczas poziom cen spada, a wskaźnik roczny obniża się z biegiem czasu. Na koniec dodajmy, że osiągnięcie celu inflacyjnego NBP 2,5% oznacza średniomiesięczny wzrost cen o ~0,2%. Tymczasem średniomiesięczna inflacja w 2022 roku wyniosła 1,3%.

Skutki wysokiego poziomu cen

W czym jednak tkwi problem nadmiernego wzrostu cen? Inaczej mówiąc, jakie skutki może nieść za sobą trwale podwyższona inflacja? W tym rozumieniu mam na myśli oczywiście wzrost istotnie przewyższający cel inflacyjny banku centralnego. W tym celu posłużę się sytuacją wybranych krajów strefy euro i ich wskaźnikami konkurencyjności w oparciu o tzw. jednostkowe koszty pracy (ULC). Cóż to takiego? Jednostkowy koszt pracy to iloraz wzrostu płac i wydajności pracy. Jeśli ULC rosną oznacza to, że tempo wzrostu płac przewyższa tempo wzrostu produktywności pracy. Umiarkowany wzrost ULC jest z reguły pożądany, zwłaszcza w gospodarkach doganiających bogatsze kraje. Do tego grona zaliczyć możemy między innymi Polskę. Kiedy jednak płace zaczynają rosnąć coraz szybciej, a produktywność nie nadąża, wówczas pojawia się problem. Z punktu widzenia przedsiębiorstwa oznacza to efektywnie wzrost kosztów jednostkowych i obniżenie konkurencyjności eksportowanych dóbr.

Wskaźnik konkurencyjności w oparciu o jednostkowe koszy pracy, źródło: EBC, InsiderFX Research

Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w niektórych krajach strefy euro na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. W przedbiegach kryzysu finansowego najgorzej obraz wyglądał w Irlandii, gdzie płace rosły znacznie powyżej wydajności pracy. Prowadziło to do istotnego obniżenia konkurencyjności irlandzkiej produkcji na eksport, a w konsekwencji przedłużonego spadku wzrostu gospodarczego. Poprzez kryzys gospodarczy i znaczne obniżenie płac możliwe było odzyskanie konkurencyjności, która obecnie przewyższa nawet niemiecką. Doprowadzenie do nadmiernego wzrostu cen, a następnie jego skorygowanie, zostało jednak okupione znacznym pogorszeniem sytuacji przeciętnego mieszkańca, co skutkowało istotnym spowolnieniem wzrostu populacji.

Niemalże w tym samym okresie podobnych problemów doświadczyła Grecja, gdzie na tle całej strefy euro konkurencyjność wyraźnie obniżyła się. O gospodarczej historii tego kraju pisałem blisko rok temu. W skrócie, grecki rząd musiał przeprowadzić bolesne dla mieszkańców cięcia wydatków publicznych, co odbiło się na poparciu politycznym. Wzrost gospodarczy tąpnął na długi czas, a kraj nie zdołał po dziś dzień powrócić do tego samego poziomu wzrostu PKB per capita i to pomimo kurczącej się populacji. Obecnie obraz gospodarczy wygląda już zgoła inaczej, niemniej nadmierny wzrost kosztów pracy został okupiony znacznym uszczerbkiem stopy życiowej.

Praktycznie o rynku obligacji – z czym mamy do czynienia?

Warto dodać, że w obydwu przypadkach sytuacja ta doprowadziła do rozrostu deficytu na rachunku obrotów bieżących, co było skutkiem nadmiernego popytu krajowego. W ten sposób gospodarki stały się coraz bardziej zależne od finansowania zagranicznego. Jego odcięcie powodować może konieczność gwałtownego ograniczenia popytu krajowego, a co za tym idzie prowadzi do spadku wzrostu gospodarczego. Naturalną koleją rzeczy takiej sytuacji był drastyczny wzrost bezrobocia. Patrząc na powyższy wykres można zauważyć, że kryzys pandemiczny nie wywołał podobnej sytuacji jak kryzys finansowy. Innymi słowy, kraje południa Europy nie straciły relatywnej konkurencyjności. Zachodzi pytanie czy taki scenariusz może czekać Polskę?

Moim zdaniem na razie takie ryzyko jest niewielkie. Wynika to między innymi z faktu, iż poziom ULC na tle innych gospodarek nie jest wysoki. Oznacza to, że w relacji do innych krajów, konkurencyjność polskiej produkcji niespecjalnie pogorszyła się. Choć należy zaznaczyć, że obecnie znajdujemy się już powyżej średniej OECD. Ponadto trzeba sobie uzmysłowić w jaki sposób gospodarka może ograniczać nadmierny wzrost ULC. Istnieją trzy sposoby. Po pierwsze – obniżenie dynamiki płac. Jest to najczęściej bolesny sposób przywrócenia konkurencyjności, tak jak zresztą pokazały ww. przykłady. Po drugie – wzrost produktywności czynników produkcji. Bez wątpienia jest to najlepsza metoda, niemniej przyspieszenie tempa wzrostu produktywności nie jest łatwe. Poza tym proces ten często zajmuje długie lata. Po trzecie – deprecjacja krajowej waluty. W przeciwieństwie do krajów strefy euro, Polska dysponuje własną walutą. Jej deprecjacja, która z reguły jest skutkiem trwale wysokiej inflacji, powoduje, że relatywnie do innych państw konkurencyjność eksportu ulega poprawie.

Stabilność cenowa nie jest jednak dana raz na zawsze, a poleganie wyłącznie na kursie walutowym kończy się tak jak w Turcji. Aspekt ten jest tym bardziej istotny, gdy weźmiemy pod uwagę model rozwoju polskiej gospodarki.

5 2 Głosy
Article Rating
Powiadom mnie
guest
0 komentarzy
Opinie w tekście
Pokaż wszystkie komentarze