Kwietniowy raport z amerykańskiego rynku pracy z pewnością przejdzie do historii, gdyż jeszcze nigdy wcześniej tak wiele osób nie straciło pracy w tak krótkim czasie. Niemniej jednak bazując wyłącznie na danych pierwszego garnituru można wyciągnąć bardzo mylne wnioski, które prawdopodobnie nijak mają się do rzeczywistości. Ta zaś najpewniej jest znacznie mniej bolesna, a prawdziwy stan rynku pracy w największej gospodarce świata poznamy prawdopodobnie dopiero w sierpniu. W dzisiejszym wpisie wyjaśniam zwięźle dlaczego piątkowe dane z USA nie wyglądają aż tak strasznie oraz dlaczego dochód rozporządzalny w tymże kraju prawdopodobnie nie spadnie w całym roku pomimo panującej pandemii koronawirusa.
Zatrudnienie w sektorze pozarolniczym w USA spadło w kwietniu o ponad 20 milionów, to bezsprzecznie rekordowa liczba. Niemniej kwietniowy raport był pełen takich negatywnych niespodzianek – wystrzał stopy bezrobocia, ogromny skok średniej godzinowej płacy, tąpniecie stopy partycypacji pracy czy załamanie wskaźnika osób zatrudnionych do populacji ogółem. To tylko niektóre z szokujących danych jakie poznaliśmy kilka dni temu. Jednakże wgłębiając się w raport można szybko dojść do wniosku, że wszystkie te wartości są w dużym stopniu wyolbrzymione.
Zacznijmy od tego co zrobił amerykański Kongres, by wesprzeć pracujących w obecnej sytuacji. Uprzednio przeciętny zasiłek dla bezrobotnych (kwoty te różnią się w zależności od stanu) wynosił 378 dolarów tygodniowo, niemniej zaimplementowana ustawa mająca na celu wsparcie dochodów Amerykanów sprawiła, że kwota ta wzrosła aż do 978 dolarów. Oznacza to skok o blisko 160%, co w wielu przypadkach sprawiło, że zasiłek ten stał się większy niż zarobki wielu osób. Trudno więc się dziwić, że wielu pracowników dosłownie z dnia na dzień zdecydowało się zwolnić (prawo pracy w USA jest o wiele bardziej elastyczne niż w Polsce, nie obowiązują wypowiedzenia, a świadczenie pracy można przerwać właściwie zawsze z obydwu stron). Zależność tą bardzo dobrze przedstawia grafika załączona w artykule CNBC, która wskazuje dlaczego bezrobocie w kwietniu wzrosło tak drastycznie.
Jeszcze nie czas na pełne odmrażanie gospodarki
Lewa część grafiki pokazuje procentową wartość zasiłku dla bezrobotnych względem godzinowej stawki płacy w trzech stanach. Najwyższa wartość (stan Waszyngton) nie przekraczała 50%. Innymi słowy, przeciętna osoba pracująca w stanie Waszyngton mogła otrzymać w ramach zasiłku dla bezrobotnych 50% wynagrodzenia, jakie otrzymywała w trakcie pracy. W pozostałych dwóch stanach wielkości te były niższe wraz ze wzrostem płac. Z kolei prawa część grafiki pokazuje jak sytuacja zmieniła się w następstwie przyjęcia nowej ustawy. Wskaźnik zasiłku do płacy wzrósł dla najsłabiej zarabiających do 200%. W praktyce więc takie osoby mogły otrzymać drugie tyle w ramach zasiłku w porównaniu z wynagrodzeniem za pracę. Co więcej, poziom 100% (zrównanie kwoty zasiłku i wynagrodzenia z pracy) nie jest przekraczany przez dość długi czas (zwłaszcza w stanie Waszyngton, gdzie dzieje się to dopiero w okolicy 30 dolarów za godzinę). Widać więc jasno, że dopiero najlepiej zarabiający mieli mniejszą pokusę by rezygnować z pracy na rzecz świadczenia społecznego.
Warto w tym miejscu odnieść powyższe kwoty do średniego wynagrodzenia godzinowego w poszczególnych stanach, by lepiej zrozumieć skalę analizowanego zjawiska. By wyeliminować czynniki sezonowo wziąłem pod uwagę średnią z dwunastu miesięcy kończącą się na marcu bieżącego roku. Począwszy od stanu Waszyngton, gdzie średnia płaca godzinowa jest najwyższa zauważmy, że pułap 100% wskaźnika opisywanego wcześniej “przełamywany” jest dopiero przy poziomie około 82% płacy średniej. W przypadku Kalifornii jest to również około 82%, zaś w Missisipi aż 92%. Mając na względzie to jak bardzo średnia zaburza faktyczny stan rzeczy (w rzeczywistości zapewne większa część osób zarabia płacę poniżej średniej) widać, że pokusa, by zrezygnować z pracy na rzecz podwyższonego zasiłku dla bezrobotnych była duża. Do tego dochodzi naturalnie dodatkowa korzyść w postaci wolnego czasu i możliwości wykonywania innych zajęć, zatem wiele osób, które mogły otrzymać nieco mniej na zasiłku niż w pracy, z pewnością i tak zdecydowało się na tę pierwszą opcję.
Z drugiej strony można pomyśleć czy warto poświęcać pracę dla wyższego zasiłku, który ma obowiązywać tylko do końca lipca. Tutaj znowu z odpowiedzią przychodzi elastyczność rynku pracy w USA. Mianowicie, rozróżnia się tam zwolnienie permanentne i tymczasowe, podczas którego pracodawca nie wypłaca wynagrodzenia, ale pracownikowi przysługują różnego rodzaju świadczenia społeczne, w tym zasiłek dla bezrobotnych. Tymczasowe zwolnienie oznacza, przynajmniej w teorii, że pracownik wróci na poprzednie stanowisko pracy po upływie pewnego czasu. Problem jednak w tym, że często tego rodzaju zwolnienia nie są regulowane umową pisemną, więc wiążą się z pewnym ryzykiem, iż pracodawca nie będzie chciał takiej osoby ponownie zatrudnić. Z tego punktu widzenia tempo powrotu osób z bezrobocia po upływie najbliższych trzech miesięcy będzie krytyczny w ocenie faktycznego pogorszenia sytuacji na amerykańskim rynku pracy.
W kwietniu stopa bezrobocia wzrosła do 14,7% z 4,4% w marcu, co w ujęciu bezwzględnym oznaczało 23,1 mln bezrobotnych względem 7,1 mln w marcu. Oznacza to, że tylko w poprzednim miesiącu przybyło blisko 16 mln bezrobotnych (zaokrąglenia). Z drugiej strony w blisko 80% były to tzw. zwolnienia tymczasowe, a więc takie, które mają być w zamiarze “odwrócone” za kilka miesięcy. Jeśli faktycznie tak by się stało, wówczas w sierpniu bezrobocie mogłoby zmaleć o ponad 12 mln, a to oznaczałoby powrót stopy bezrobocia w przedział 7-8%. Byłby to wciąż znacznie gorszy poziom w porównaniu do sytuacji sprzed pandemii, niemniej nieporównywalnie lepszy niż stan obecny. Zakładać trzeba jednak, że część osób nie zdoła wrócić do swojej dawnej pracy, a inni mogą w ogóle na trwale wypaść z siły roboczej (paradoksalnie działa to w kierunku spadku stopy bezrobocia, ale również i spadku stopy aktywności zawodowej), niemniej nawet w takim scenariuszu moim zdaniem bardzo prawdopodobny jest spadek stopy bezrobocia do poziomu jednocyfrowego.
Na koniec wątku samego raportu per se warto wyjaśnić, że płace w gospodarce amerykańskiej nie wzrosły mimo tego, co zobaczyliśmy w danych. Silny skok średniej płacy godzinowej był podyktowany wyłącznie zwalnianiem osób o relatywnie niższych zarobkach (powód wskazany wyżej), co automatycznie podbiło sztucznie poziom płac pozostałych pracowników (spadek mianownika). Miara ta, jak i inne wskaźniki, powinny znormalizować się nieco w kolejnych miesiącach w miarę powrotu milionów Amerykanów z tymczasowego bezrobocia.
Implikacje pandemii dla rynku nieruchomości
Ogromny wzrost zasiłków dla bezrobotnych i szereg innego rodzaju świadczeń wypłacanych przez państwo na różnym poziomie administracyjnych sprawiły, że dochód rozporządzalny w tym roku w Stanach Zjednoczonych nie dość, że nie spadnie, to można oczekiwać nawet jego wzrostu. Takie prognozy snują między innymi największe banki inwestycyjne, co byłoby bezprecedensową sytuacją i pozwoliłoby nie uszczuplać obecnego buforu oszczędności Amerykanów, który z pewnością pomoże w odbiciu konsumpcji prywatnej w przyszłym roku. Informacja ta jest godna uwagi tym bardziej, że już w kwietniu nominalny fundusz płac w USA skurczył się o ponad 8% w ujęciu rocznym w porównaniu do spadku o około 3% w okresie kryzysu finansowego sprzed nieco ponad dekady. Implikuje to potężny zastrzyk gotówki, który więcej niż rekompensuje spadek dochodów z pracy i innych przeciętnie mniej istotnych źródeł dochodu. Reasumując, obraz amerykańskiego rynku pracy jest prawdopodobnie lepszy niż może się to wydawać na pierwszy rzut oka.